ORIENTALNE SKIERDY - rozmowa z panią Stefanią Drzewiecką - Zwolińską, malarką ze Skierd
Orientalny
ogród pani Stefanii Drzewieckiej – Zwolińskiej był wielokrotnie doceniany w
konkursach ogrodniczych.
Niedawno
mieszkanka Skierd dała się również poznać jako malarka.
W
lipcu 2017, w galerii gminy Jabłonna, odbył się wernisaż prac artystki,
zatytułowany „Orientalne Skierdy”.
To
właśnie ogród malarki był natchnieniem do ich powstania.
Zarówno w pani ogrodzie jak i obrazach
widać inspirację Dalekim Wschodem. Co panią pociąga w kulturze Orientu?
Kiedyś
spędziłam dwa tygodnie w Japonii i zauroczyłam się tą kulturą. Ujęła mnie
duchowość, tajemniczość, symbolika. Mam wrażenie, że ma ona więcej głębi.
Ważna
jest dla mnie też jedna z wartości, jaką niesie kultura wschodu. Jest nią ciągłe
dążenie do rozwoju, samodoskonalenia. Ta idea jest mi bliska i staram się
wcielać ją w życie.
W
Japonii widziałam też wiele pięknych ogrodów. Rośliny były misternie powyginane,
ale jednocześnie pozostawały w harmonii z naturą i otoczeniem.
A skąd czerpała pani wiedzę o
uprawie roślin ogrodowych?
Do
założenia ogrodu przygotowywałam się przez dwa lata. Przeczytałam wtedy mnóstwo
książek na temat ogrodnictwa. Najbardziej zainspirowała mnie książka Marka
Majorskiego „Ogród japoński – elementy i zasady kompozycji” oraz Ewy
Chojnowskiej „Iglaki”. Bardzo pomogło mi
specjalne wydanie magazynu Mój Piękny Ogród, poświęcone uprawie rododendronów.
Rośliny w pani ogrodzie zadziwiają
różnorodnością i są wyjątkowo bujne. Widać harmonię, o której wcześniej pani wspominała. Jaki jest jej sekret?
Moje
podejście jest takie, by nie ingerować zbytnio w przyrodę. Chcę z nią
współpracować, a nie narzucać swoją wolę. Staram się dopasować rośliny
odpowiednie do istniejących tutaj warunków.
Dzięki
temu, że mam własną studnię mogę pozwolić sobie na to, by nawadniać rośliny
przez cały czas. Kilka lat temu na przykład, za pieniądze wygrane w konkursie
na najpiękniejszy ogród, kupiłam okazałą hortensję. Teraz jej szczepki rosną bujnie w całym
ogrodzie. Tak jest z wieloma roślinami, które rozrastają się i rozmnażają.
W swoich kompozycjach wykorzystuję również polne rośliny. Nie chodzi przecież o to, żeby kupić i posadzić najdroższe, najbardziej okazałe rośliny. W moim ogrodzie rośnie na przykład łopian, dziewanny czy polne kwiatki. Sztuką jest ogród wyhodować, a na to potrzeba wielu lat.
W pani ogrodzie są też rośliny w
kształcie świderków łabędzi czy smoków. Wyobrażam sobie, że potrzeba dużo
czasu, by osiągnąć takie efekty.
To
prawda. Wschodnia sztuka „rzeźbienia” roślin wymaga cierpliwości. Młode pędy
nagina się, sugerując jak mają rosnąć, a pierwsze efekty widać dopiero po
trzech latach. By doczekać się ostatecznego kształtu rośliny trzeba czekać
wiele lat.
Spacer po pani ogrodzie to jak
podróż do innego świata. Są tajemnicze malunki, zakamarki, oczka wodne, rzeźby,
brama chińska czy… gigantyczna Scrabblownica.
To
akurat było marzeniem mojego męża. Jest czterokrotnym mistrzem Polski w
Scrabble. Grywamy przeważnie kiedy odwiedzają nas goście.
Nie mogę nie wspomnieć o
zwierzakach, które biegają i kicają po ogrodzie.
Mamy
dwa psy, cztery koty i trzy miniaturowe króliczki. Zwierzęta, tak jak ogród,
dają radość.
I to właśnie fragmenty ogrodu
uwiecznia pani na swoich pracach?
Tak,
maluję swój ogród. Czasem oczywiście nieznacznie modyfikuję kompozycję.
Na
wernisaż w gminie Jabłonna zostałam również poproszona o przygotowanie tryptyku
jako centralnego elementu wystawy.
Wybrałam
motyw, który zdobi jedną ze ścian w moim ogrodzie. Są to symbole czterech stron
świata w kulturze wschodu: biały tygrys, ptak, smok i wojownik.
Pasję ogrodniczą rozwija pani już od kilkunastu
lat. A kiedy odkryła pani swój talent plastyczny?
Od
dziecka marzyłam o tym, by zostać rzeźbiarką.
Pochodzę
z niewielkiej miejscowości Kępice koło Słupska. Wychowywałam się jako jedno z
siedmiorga rodzeństwa w ubogiej rodzinie i, ponieważ nie mieliśmy wielu
zabawek, bawiłam się rozmoczonym gipsem ze ścian. Kulkom nadawałam różne
kształty.
Pierwszy
sukces przyszedł, kiedy miałam jedynie 5 lat – moja gipsowa głowa wygrała
konkurs plastyczny przeznaczony dla sporo starszych dzieci.
Potem
uczyłam się w liceum plastycznym, a w czasie wakacji skakałam na spadochronie.
Ponieważ
nie było mnie stać na studia artystyczne, wybrałam bardziej praktyczne
rozwiązanie - studia na AWF. W przyszłości planowałam uczyć wuefu i plastyki. Planowałam
też na studiach zdobyć licencję instruktora skoków spadochronowych.
Los chciał inaczej.
Spadochron zamieniła pani na pędzel?
Niezupełnie.
Ponieważ nie dostałam się na AWF, wybrałam sport ogólnorozwojowy, by uprawiając
go przygotować się do egzaminów sprawnościowych w kolejnym roku. Zaczęłam trenować judo.
I
tym razem los zdecydował za mnie - niecałe półtora roku później zdobyłam mistrzostwo
Polski w tej dyscyplinie i weszłam do kadry Polski.
Przeszłam
na studia zaoczne i na wiele kolejnych lat poświęciłam się karierze sportowej.
Czy dało się pogodzić sport z
artystyczną pasją?
Trenowałam
bardzo intensywnie - cztery razy dziennie po dwie godziny. Nie miałam więc zbyt wiele czasu by tworzyć.
Ale
zawsze miałam przy sobie ołówek i kartkę, i jak tylko miałam chwilę, szkicowałam
coś. Lubiłam też w tamtym okresie rysować piórkiem i tuszem kreślarskim. Prace
zwykle były prezentem dla znajomych.
Jednak
ten okres nie był stracony dla mojego rozwoju artystycznego. Sport dawał mi
możliwość podróżowania po świecie, poznawania innych kultur. Chłonęłam jak
najwięcej. Obserwowałam budynki, pałace, ogrody… To był zupełnie inny świat.
W
taki sposób wzbogacałam się i kształtowałam swoją artystyczną wizję.
Czy po zakończeniu długiej kariery
sportowej zyskała pani możliwość by ją realizować?
W
kadrze byłam przez dziesięć lat. Potem zdecydowałam się na założenie rodziny.
Ponieważ wychowywałam cztery córki, przez kolejne lata również miałam dużo
obowiązków i mało czasu dla siebie. Rysowałam zwykle czekając w przychodni podczas
rehabilitacji córki czy na wczasach.
Czy niedawny wernisaż pani prac w
Jabłonnie oznacza, że przyszedł w pani życiu czas na spełnienie artystycznej
pasji?
Córki
są już dorosłe. Dwie córki już się wyprowadziły. Dwie młodsze studiują i wciąż
mieszkają z nami.
Niestety
intensywny tryb życia, który prowadziłam przez wiele lat odbił się na moim
zdrowiu. Problemy zaczęły się kilka lat temu i zdarzają się okresy, kiedy ze
względu na ból nie mogę nic robić.
Kiedyś
mogłam spędzić pracując w ogródku cały dzień, teraz często nie jest to w ogóle
możliwe. Podobnie z malowaniem. Są dni, kiedy nie mogę utrzymać pędzla w ręce.
Tym
bardziej staram się wykorzystać okresy kiedy czuję się lepiej, by coś tworzyć,
coś osiągać. Szkoda mi tego czasu, żeby usiąść i oglądać telewizję.
Dziękuję,
że zechciała pani podzielić się ze mną i Czytelnikami swoim magicznym światem i
swoją historią. Życzę dużo zdrowia!